sobota, 27 kwietnia 2013

Od Piano


Był mglisty, nieciekawy poranek. Wyjrzałam przez okno. Deszcz lał jak z cebra. Nie chciało mi się nic mówić, rozmawiać z innymi psami. Dźwignęłam się z dywanu i powoli zaczęłam stąpać w kierunku drzwi. Wyszłam na dwór. Rozejrzałam się dookoła, cisza i spokój. Czułam się źle. Głowa mnie bolała. Generalnie rzucił się na mnie też wewnętrzny smutek.
Weszłam do lasu. Sierść mi już całkowicie przemokła, jednak nie zamierzałam wracać do ośrodka. Najlepiej jakby rozszarpały mnie jakieś dzikie zwierzęta, albo spadła bym ze skarpy i była bym gdzieś tam, jako trup. Moje ciało rozkładało by się przez kilka lat, a moim mięsem pożywiły by się wilki. Szłam tak rozmyślając jak to "pięknie" mogłabym zakończyć swój marny żywot. Nagle boleśnie upadłam. Potknęłam się o... korzeń. Znów korzeń. To nie wróży nic dobrego. Obejrzałam się. Niby wszystko było dobrze, tylko kilka siniaków. Wstałam, w pewnym momencie upadłam ponownie. Łapa była złamana! Okropnie bolała i jakby piekła. Nie dość, że złamana, to jeszcze skóra zdarta prawie do mięsa. W prost cudownie, teraz nie spadnę ze skały i się nie zabiję. Co za jakiś pech mnie męczy?! W sumie mogę poczekać, aż zjedzą mnie dzikie bestie, ale to nie będzie śmierć godna zapamiętania. Dla kogo mam żyć? Czuję się taka zagubiona... Nie mam przyjaciół. Lepiej dla wszystkich jak wyciągnę kopyta. Nagle usłyszałam kroki, szelest w krzakach i czyiś głos:
- Piano, to ty? - pytał się o wy ktoś. Jakby mnie znał, chociaż jak go nie rozpoznałam.

<Głosiku? Ktoś dokończy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz